Cesarz Konstantyn Wielki – wybitny strateg i pierwszy chrześcijański władca

Chodź literatura na jego temat jest ogromna, on sam pozostaje postacią enigmatyczną. Do dziś wzbudza żywe zainteresowanie, a historycy dzielą się na tych, którzy widzą w nim jednego z najbardziej wpływowych cesarzy: zdeklarowanego chrześcijanina i znakomitego stratega, i tych, dla których był po prostu pragmatycznym politykiem, który wprzągł chrześcijaństwo do swego ambitnego planu, jakim było przywrócenie jedynowładztwa. Jak było naprawdę – nigdy się nie dowiemy, a analizując jego postać i nam trudno będzie się uwolnić od osobistych przekonań i poglądów religijnych. Ze sporą dozą obiektywizmu możemy natomiast wyliczyć, co Konstantyn zrobił dla Rzymu, aby to znaczące w imperium miasto zmarginalizować.

Chodź literatura na jego temat jest ogromna, on sam pozostaje postacią enigmatyczną. Do dziś wzbudza żywe zainteresowanie, a historycy dzielą się na tych, którzy widzą w nim jednego z najbardziej wpływowych cesarzy: zdeklarowanego chrześcijanina i znakomitego stratega, i tych, dla których był po prostu pragmatycznym politykiem, który wprzągł chrześcijaństwo do swego ambitnego planu, jakim było przywrócenie jedynowładztwa. Jak było naprawdę – nigdy się nie dowiemy, a analizując jego postać i nam trudno będzie się uwolnić od osobistych przekonań i poglądów religijnych. Ze sporą dozą obiektywizmu możemy natomiast wyliczyć, co Konstantyn zrobił dla Rzymu, aby to znaczące w imperium miasto zmarginalizować.

Konstantyn urodził się na Bałkanach jako nieślubny syn oficera rzymskiej armii, Konstancjusza Chlorusa, i bliżej nieznanej Heleny (przyszłej świętej) – kobiety wywodzącej się z nizin społecznych (córka szynkarza?). Został przez ojca usynowiony, a w momencie gdy na mocy systemu tetrarchii Chlorus został cezarem zachodniego imperium (293), Konstantyna wysłano na dwór do Nikomedii, gdzie otrzymał należne jego pozycji wykształcenie. Tam też zapewne mógł być świadkiem prześladowania chrześcijan, które dokonywały się ze szczególnym okrucieństwem na wschodnich rubieżach imperium z rozkazu panującego tam augusta Dioklecjana. Po z góry zaplanowanej abdykacji dwóch augustów – Dioklecjana i Maksymiana (305) – ojciec Konstantyna został augustem zachodniego imperium, a Konstantyn przybył do niego, aby pomóc mu w sprawowaniu rządów nad terytoriami Galli, Brytanii i Hiszpanii. Rok później Konstancjusz Chlorus zmarł, a młody Konstantyn (ignorując zasady tetrarchii) pozwolił na ogłoszenie się przez wojsko jego następcą (augustem). Powrócił tym samym do obyczaju wybierania cesarzy przez żołnierzy, któremu kres pragnął położyć Dioklecjan. System tetrarchii miał zapobiec takim właśnie zdarzeniom, a tym samym bratobójczym walkom. Aby załagodzić sytuację i nie doprowadzać do rozlewu krwi, funkcję augusta zachodniego imperium powierzono Sewerowi II, Konstantyn natomiast został cezarem. Sytuacja skomplikowała się powtórnie, gdy Sewer II, pokonany przez emerytowanego (jak się wydawało) Maksymiana, został zgładzony. Kolejnym krokiem Konstantyna było oddalenie pierwszej żony, Minerwiny, z którą miał syna Kryspusa, i ślub z córką Maksymiana, Faustą, który de facto miał przypieczętować sojusz dwóch uzurpatorów (Konstantyna i Maksencjusza – syna Maksymiana), ale i wynieść Konstantyna do rangi augusta. Ostatecznie między oboma generałami doszło do wojny, z której w 312 roku zwycięsko wyszedł Konstantyn, pokonując rywala przy moście Mulwijskim. W ten to sposób stał się on jedynym władcą imperium zachodniego. Jego pozostałą, wschodnią częścią rządził w tym czasie Licyniusz, szwagier Konstantyna i początkowo jego sojusznik, ale i on został przez niego pokonany (324) i skrytobójczo zamordowany.



Po tym krótkim historycznym wstępie zacząć wypada kreślenie portretu Konstantyna chrześcijanina. Od niego to bowiem zaczyna się triumfalny rozkwit tej religii, która z kultu początkowo jedynie tolerowanego (edykt mediolański) w ciągu kilkudziesięciu lat stała się religią państwową.
Gdy zastanawiamy się, jak to możliwe, że nieznacząca grupa wyznawców Chrystusa tak szybko doszła do władzy i zapanowała nad światem, nie sposób nie przywołać zasług Konstantyna, który w pewnym momencie swego życia spośród wszystkich wyznawanych w cesarstwie religii wybrał właśnie chrześcijaństwo, czyniąc je kołem zamachowym swojego panowania, a Chrystusa – swoim głównym protektorem. Dlaczego stał się wyznawcą tego niszowego i niepopularnego wśród rzymskich elit kultu i czy rzeczywiście był chrześcijaninem, czy też jedynie wykorzystał tę religię do swych partykularnych celów? Odpowiedzi mogą nam udzielić zachowane monety – stanowiące element propagandy państwowej, dokumenty spisane przez sympatyków Konstantyna, ale też jego przeciwników, jak również zabytki kultury materialnej. Nie ulega wątpliwości, że w początkowym okresie swego życia Konstantyn był wyznawcą popularnego w imperium boga Słońce (Sol Invictus), któremu cześć oddawał także jego ojciec. Świadczą o tym monety z wizerunkiem Konstantyna i tegoż boga (bite do roku 324), przy czym już w 315 pojawił się na monetach również monogram Chrystusa (Chrismon). Wiedzę o Konstantynie – wyznawcy Chrystusa czerpiemy głównie z informacji chrześcijańskich apologetów piszących o jego przemianie religijnej, która dokonać się miała przed bitwą przy moście Mulwijskim za sprawą wizji (snu), w której objawił się Konstantynowi Chrystus (albo znak krzyża). Co Konstantyn widział we śnie (i czy widział) przed bitwą, pozostanie w sferze hipotez i przez większość badaczy uznawane jest za propagandowy motyw literacki. Przypomnijmy, że w Historii kościelnej (314), autorstwa czołowego piewcy Konstantyna – teologa, pisarza politycznego i biskupa Euzebiusza z Cezarei, nie pojawia się żadna wzmianka o wizji. Znajdziemy ją natomiast u chrześcijańskiego pisarza Laktancjusza (O śmierciach prześladowców, ok. 314). Według tego przekazu Konstantyn we śnie zostaje napomniany, aby umieścił znak Chrystusa na tarczach swych żołnierzy. Co ciekawe, wizja ta opisywana jest także przez pogańskiego pisarza Nazariusza, który w stworzonym przez siebie w 321 roku penegiryku wyraża opinię, że Konstantyn zawdzięczał swoje zwycięstwo niebiańskim posiłkom wysłanym mu przez ojca – Konstancjusza Chlorusa. Natomiast w powstałym po śmierci Konstantyna i przypisywanym wspomnianemu Euzebiuszowi z Cezarei Żywocie Konstantyna (po 337) znajdziemy informację o pojawieniu się wizji na niebie (świetlisty krzyż) kilka dni przed bitwą, przy czym wiadomość tę przekazać miał autorowi sam Konstantyn. Wielu badaczy przychyla się do twierdzenia, że powoływanie się na sen czy znaki na niebie było w świecie antycznym czymś powszechnie znanym i akceptowanym, by przywołać podobne „widzenia” cesarza Marka Aureliusza czy Aureliana. Wiemy jednak, że na wzniesionym w Rzymie rok po zwycięskiej bitwie nad Maksencjuszem Łuku triumfalnym Konstantyna nie dojrzymy żadnych chrześcijańskich symboli, widnieje tam natomiast wizerunek Sol Invictus. Nie ulega też wątpliwości, że po 312 roku Konstantyn otaczał się chrześcijańskimi doradcami i sympatyzował z tym środowiskiem. Jaki był więc jego światopogląd religijny w tym czasie – możemy się tylko domyślać. W imperium rzymskim tego czasu szerzyło się wiele religii. Obok tej oficjalnej, która podczas licznych świąt państwowych gromadziła wiernych na procesjach i ceremoniach, rozpowszechniona była wiara w odpowiedzialne za każdy aspekt życia ówczesnego mieszkańca imperium bóstwa, którym składano drobne ofiary. Coraz częściej wierzono też w bogów pochodzących ze Wschodu, takich jak Sol Invictus, Mitra, Izyda, Kybele czy Attis, których kult celebrowano w małych gronach wyznawców. Bogowie ci obiecywali zbawienie po śmierci, uwolnienie od grzechów, nadzieję na lepszy świat i lepszy los. Wymagali jednak indywidualnego zaangażowania i szczerej wiary. U chrześcijan podobnie – tęsknota do Boga, który kocha każdego, otacza go opieką i zapewnia zbawienie oraz życie wieczne, przyciągała wielu. W tej bogatej mozaice różnych wyznań chrześcijanie (obok żydów) mogli się poszczycić – jak się zdaje – dobrą organizacją swych gmin i zdyscyplinowaniem, wręcz heroizmem swych wyznawców i to mimo wielowiekowych prześladowań. Konstantyn, zapewne poprzez matkę (zdeklarowaną chrześcijankę), zwrócił uwagę na religię chrześcijańską i rozpoznał w niej siłę mogącą scementować i wzmocnić jego władzę. Zapewne też, jak przystało na człowieka swojej epoki, był po prostu religijny, a w Chrystusie dostrzegł swego nowego protektora.



Po zwycięstwie nad Maksencjuszem Konstantyn zaczął obdarowywać gminy chrześcijańskie dotacjami pieniężnymi, ulgami podatkowymi, przyznał im też prawo do przyjmowania spadków. Swą moc prawną odzyskały ponadto sądy biskupie. W ten sposób Konstantyn położył podwaliny pod finansową i polityczną potęgę Kościoła, który w przeciągu kilkudziesięciu lat skumulował prawdziwą fortunę. Cesarz nie wiedział jeszcze, że jedność chrześcijan jest tylko ułudą, że czeka go długi proces unifikowania doktryny i łączenia zwaśnionych stron. Świadczyć o tym mogą zwoływane przez niego synody, a przede wszystkim ten pierwszy – synod powszechny w Nicei (325), prowadzony przez Konstantyna i przez niego kontrolowany. Tam wykuła się pierwsza doktryna religii chrześcijańskiej, której cesarz pragnął nadać przewodnią rangę w państwie, choć oficjalnie (jako pontifex maximus) był zwierzchnikiem wszystkich religii. Od tego momentu stał się on dla chrześcijan nie tylko władcą politycznym, ale i duchowym – pośrednikiem między światem ludzkim i boskim. Chrześcijanie, którzy od stuleci kontestowali boskość cesarza, dostrzegli w Konstantynie refleks (emanację) Boga na ziemi i przedstawiciela samego Chrystusa. Dali mu też władzę nad biskupami i prawo do ingerencji w swoje życie religijne. I to Konstantyn stał się ich przewodnikiem w dążeniu do religijnego ładu i jedności. Jego samego nie interesowały dywagacje doktrynalne, jakie w tym czasie zajmowały biskupów, zmagania pomiędzy donatystami czy arianami. Jako zwierzchnik Kościoła brał w nich jednak aktywny udział, gdyż jego celem było stworzenie religii jednorodnej, pozbawionej znamion schizmy i doktrynalnych sprzeczności. I tak Kościół chrześcijan został zintegrowany z państwem, a Konstantyn stał się pośrednikiem między niebem a ziemią. Poświadczają to bite po soborze nicejskim monety. Nie pojawia się na nich Chrystus ani jego symbole, ale sam Konstantyn wpatrzony w niebo, jakby to w nim szukał boskiego natchnienia, które emanuje przez niego na całe imperium.  Możemy przyjąć, że w tym czasie był już zdecydowanym orędownikiem chrześcijan, ale czy był chrześcijaninem? Nie brał udziału w eucharystii, nie przyjmował sakramentów z jednego prostego powodu – nie został ochrzczony. Ten najważniejszy dla chrześcijanina sakrament cesarz przyjął dopiero na łożu śmierci (337). Był to dogodny moment, aby zmyć wszystkie popełnione grzechy, nie narażając się na kolejne. I tu Konstantyn ponownie wykazał się (już po raz ostatni) strategicznym myśleniem, sprytem i przenikliwością.
Tym bardziej, że był odpowiedzialny za potworne zbrodnie – zlecił zabójstwo swej drugiej żony, syna, teścia i trzech szwagrów (w tym trzech cesarzy).

Wróćmy jednak do Rzymu czasów Konstantyna. Ze swymi pogańskimi senatorami, arystokratycznymi rodami i wiecznie niezadowolonym ludem Wieczne Miasto nie było polityce religijnej Konstantyna przychylne. Należy dodać, że na początku IV wieku Rzym nie był już stolicą imperium, ale nadal stanowił symbol cesarstwa i jego wielowiekowej potęgi. To tu skupiały się elity ekonomiczne i polityczne, urzędowali senatorowie, którzy rościli sobie prawo do współrządzenia, i tu znajdowały się ważne świątynie pogańskich bogów. Konstantyn był w Rzymie zaledwie dwa razy. Pierwszy raz zobaczył miasto, wkraczając do niego z zatkniętą na włóczni głową Maksencjusza w 312 roku. To wtedy musiał po raz pierwszy ujrzeć jego majestat, piękno i wielkość. Nie wiemy, jak długo pozostawał nad Tybrem, ale rok później przybył ponownie, aby celebrować uroczystości związane z pospiesznie wybudowanym dla niego przez senat łukiem triumfalnym. Aby dać dowód swej życzliwości dla miasta, cesarz przyczynił się do ukończenia prac nad rozpoczętymi przez Maksencjusza budowlami miejskimi: tzw. bazyliką Maksencjusza, obok której stanęła hala audiencyjna i siedziba prefekta miasta (dziś kościół Santi Cosma e Damiano) oraz świątynią Romulusa. Z inicjatywy cesarza powstały też potężne termy na Kwirynale, o których dziś przypominają dwa posągi zdobiące fontannę dei Dioscuri.



W mieście nie tak ludnym jak wcześniej, ale wciąż, jak się oblicza, liczącym około ośmiuset tysięcy mieszkańców, chrześcijanie stanowić mogli zaledwie kilkanaście procent (nie więcej niż trzydzieści, jak się hipotetycznie oblicza). I to dla nich cesarz, jego matka, a potem i córka, zaczęli stawiać na własnych gruntach budowle. Tak powstały znaczące bazyliki chrześcijańskie. Na zewnątrz miały być skromne i nierzucające się w oczy, wewnątrz – ozdobne i ociekające złotem. Pierwszą z nich była wzniesiona na terenie dawnych koszar wojsk Maksencjusza imponująca rozmiarami bazylika na Lateranie (początkowo dedykowana Zbawicielowi, potem świętym Janom), a obok niej pierwsze baptysterium. Wewnątrz murów miejskich powstała jeszcze pałacowa kaplica cesarzowej matki Heleny, która z czasem przeistoczyła się w kościół Santa Croce. Poza murami miasta powstała bazylika San Pietro in Vaticano mająca upamiętniać męczeństwo św. Piotra oraz kilka innych bazylik, które dziś pozostają dla nas ledwie rozpoznawalne, ale w IV wieku stanowiły imponujące budowle – były to tzw. bazyliki cmentarne łączące w sobie funkcje eucharystyczne i funeralne. Powstały one przy głównych arteriach wylotowych z miasta, w miejscach kultu poszczególnych męczenników. Pozostałości tej najlepiej zachowanej dojrzymy przy via Nomentana (kościół Santa Constanza), przy via Appia (kościół San Sebastiano), przy via Tiburtina, przy via Labicana (mauzoleum cesarzowej Heleny). O czym świadczą te budowle? Zapewne o nieskrywanej sympatii dla chrześcijan i ich Boga oraz o chęci wywyższenia ich kultu i wyprowadzenia go z prywatnych, domowych tituli i nadania mu rangi wyznania oficjalnego. W ten oto sposób w mieście zdominowanym przez ludność pogańską Konstantyn zaznaczył swój chrześcijański ślad. Jednak swojej przychylności dla wyznawców Chrystusa nie pragnął w jednoznaczny sposób lansować. Elity rzymskie ze swej strony respektowały religijne „fanaberie” cesarza, ale nie próbowały im ulegać, pozostając twardo przy swoich tradycyjnych kultach. O ich lojalności wobec cesarza świadczy istniejący jeszcze do VIII wieku pomnik konny Konstantyna na Forum Romanum, który później mylnie utożsamiono z pomnikiem konnym Marka Aureliusza. Na dziedzińcu Muzeów Kapitolińskich zobaczymy natomiast imponujące fragmenty dawnego posągu Konstantyna – marmurową stopę, dłoń, głowę (2,6 m) i jabłko cesarskie. Tyle zostało z wysokiej ongiś na około dwanaście metrów figury tronującego cesarza. Przyjmuje się, że pierwotnie był to pomnik Maksencjusza, który miał zostać ustawiony w jego bazylice (bazylika Maksencjusza). Po jego śmierci rysy twarzy zmieniono i posag dedykowano Konstantynowi – nowemu władcy Rzymu i zachodniego imperium.
Z czasem marsz na wschód i pozyskiwanie bogatych terytoriów imperium wschodniego stały się głównym celem Konstantyna. Rzym, z niesprzyjającym cesarzowi senatem, stał się dla niego nieistotny. Nowe centrum imperium znaleźć się miało nad Bosforem, gdzie Konstantyn zaczął budować własne miasto (Drugi Rzym) – Konstantynopol (dzisiejszy Stambuł). W celu jego upiększenia nakazał przywieźć z Rzymu sześćdziesiąt posągów i egipski obelisk, które stanęły na spinie nowo wzniesionego hipodromu.

Przez Kościół katolicki Konstantyn został nazwany „wielkim”, a Kościół prawosławny uznał go za świętego i wręcz trzynastego apostoła (w nawiązaniu do roszczeń cesarza, którego życzeniem było spocząć w Konstantynopolu w towarzystwie dwunastu apostołów. Możemy domniemywać, że Konstantyn wierzył w Chrystusa, który sprzyja jego życiu, zwycięstwom militarnym, a nawet dokonywanym morderstwom. Pakt z nim dawał mu poczucie wsparcia w kolejnych podbojach i aneksjach aż do osiągnięcia całkowitego jedynowładztwa. Nigdy się jednak nie dowiemy, kim był Konstantyn jako człowiek i czym było dla niego chrześcijaństwo – dlatego zapewne postać ta jest tak interesująca i wciąż wznieca dyskusje.



Whoops, looks like something went wrong.