Sytuacja polityczna pod koniec IX wieku na Półwyspie Apenińskim była, jak dziś powiedzielibyśmy, dynamiczna, a wysoko urodzeni mężczyźni zajmowali się zbrojnymi napadami i rozgrywkami, których celem było pozyskanie jak największej władzy i wpływów. Śmierć w ich szeregach była na porządku dziennym i rzadko który z nich opuszczał ziemski padół w sposób naturalny. Zabijając i skrytobójczo mordując, walczono o własne przetrwanie i bezpieczeństwo najbliższych. Nikt nie myślał o zaniechaniu eskalacji przemocy – była chlebem powszednim. W 897 roku rzymianie byli świadkami bezprecedensowego synodu trupiego, w którym brały udział wyciągnięte z grobu zwłoki papieża Formozusa – bezczeszczone, wrzucane do Tybru, wyciągane, a potem znowu bezczeszczone. Takie były zapewne wspomnienia z dzieciństwa Marozji, której rodzice – Teofilakt (konsul Tusculum i senator rzymski) i Teodora Starsza należeli do najbardziej wpływowych osób zarządzających miastem, do prawdziwej elity. Ojciec, tytułujący się również księciem, był przywódcą arystokracji rzymskiej i on też naznaczał „wygodnych” dla siebie i swej warstwy papieży. Działo się tak do momentu jego śmierci, która nastąpiła około 925 roku. Jego miejsce zajęła wówczas Marozja i jej kolejni mężowie. Ona sama nie pełniła wprawdzie w mieście żadnej oficjalnej funkcji, rządziła nim jednak przez siedem lat przy pełnej akceptacji rzymian.
Zanim jednak przejdziemy do Marozji, należy podkreślić, że wiedzę o niej, dość zresztą ograniczoną, czerpiemy głównie z jednego źródła – są to zapiski pozostawione przez Liutpranda z Cremony, kronikarza, którego protektorem był król wschodniofrankoński Otto I, podówczas mało znaczący, acz utalentowany i ambitny władca Saksonii, którego celem było sięgnięcie po koronę cesarską. Zapewnić mógł mu ją papież Jan XII, będący de facto wnukiem Marozji. Gdy to rzeczywiście uczynił, cesarz postanowił się go pozbyć. A ponieważ musiał przekonać do tego arystokratów rzymskich, główne ostrze jego krytyki skierowane zostało w stronę najsilniejszego wroga – panów z Tusculum, z których szeregów papież się wywodził. Iście goebbelsowska propaganda Liutpranda z Cremony zwrócona była jednak nie bezpośrednio w nich, ale w diaboliczne kobiety z tego rodu, które opętały mężczyzn – jedną z nich była Marozja, drugą jej siostra Teodora Młodsza, a trzecią – matka, Teodora Starsza. Niepochlebne, czy raczej oszczercze, wersy o Marozji powiela też autor opinii zawartej w najważniejszym dokumencie dotyczącym dziejów Kościoła średniowiecznego, Liber Pontificalis, w ten sposób usprawiedliwiając niejako godną pożałowania rolę, jaką w tym czasie odgrywali papieże.
Oba te źródła kreślą portret Marozji jako dziewczyny, która w wieku około 14 lat została kochanką papieża Sergiusza III. Do jego łoża doprowadzić ją miała matka – Teodora, a ze związku tego począł się ponoć, około 906 roku, chłopiec o imieniu Aleksander. W tym czasie Marozja była już żoną odpowiadającego jej randze społecznej księcia Spoleto, Alberyka I. Czy jej pierwszy syn był owocem grzesznego związku, nie wiemy. Marozja urodziła też (ok. 909–911) drugiego syna, któremu nadano imię Alberyk II. Jej życie przebiegało – jak na tamte czasy ciągłych wojen i sporów – spokojnie. Ówczesny papież Jan X nastawiony był wrogo zarówno do jej męża, jak i do niej samej, jednak niechęć ta nie wychodziła poza dopuszczalne granice. Nowe wyzwania postawiła przed około trzydziestotrzyletnią wówczas kobietą śmierć ojca i męża (ok. 925). Należało znaleźć sobie kolejnego małżonka – opiekuna. Nie było to trudne, gdyż Marozja posiadała ponoć nie tylko przekazaną jej po rodzicach władzę w mieście, ale też wdzięk i urodę. Jej wybór padł na Gwidona z Toskanii, który okazał się odpowiednim partnerem w zakulisowych rozgrywkach. Zaraz potem papież Jan X został pozbawiony urzędu (928). Dlaczego? Szczegóły tych wydarzeń nie są znane. Powodem (albo pretekstem) mógł być zarzut sprowadzenia na ziemie papieskie Madziarów, co miało miejsce w 927 roku. Wtedy to bowiem powrócił wypędzony wcześniej z miasta brat papieża Piotr, a zaraz za nim pojawili się Madziarowie. Sprowadzenie ich zarzucono właśnie papieskiemu bratu. Natomiast Liutprand z Cremony twierdzi, że papież po prostu naraził się Marozji. Nie można tego wykluczyć. Ścisłe kontakty Jana X z królem Italii, Hugonem z Arles, były dla rzymskich arystokratów, a tym samym Marozji i jej męża, zagrożeniem. Niektórzy badacze twierdzą, że po śmierci Teofilakta i Teodory papież zapragnął wraz ze swym bratem doprowadzić do „obalenia” Marozji i jej rodu, a tym samym pozbawić ich możliwości kontrolowania wszystkich spraw dotyczących papiestwa. Zausznicy Marozji i Gwidona mieli zabić Piotra w pałacu na Lateranie, a zaraz potem doprowadzić do uwięzienia w zamku św. Anioła papieża Jana X, gdzie niebawem został zamordowany. Uczyniono to z wiedzą albo wręcz na rozkaz Gwidona i Marozji. W tym momencie obydwoje, tak jak kiedyś rodzice Marozji, stali się faktycznymi władcami Rzymu i kontrolowali wszystko, co się w nim działo – również wybory kolejnych papieży – Leona VI i Stefana VII. Liutprand z Cremony sugeruje, że śmierć tego ostatniego była korzystna dla Marozji i jej ambitnego planu osadzenia na Piotrowym tronie pierworodnego syna Aleksandra, który przybrał imię Jan XI (931). Ona sama zdecydowanie odpierała insynuacje, jakoby ponad dwudziestoletni Aleksander był owocem jej związku z papieżem Sergiuszem III, twierdząc, że jest on synem jej pierwszego męża Alberyka. Tymczasem, w 929 roku, pożegnał się ze światem Gwidon z Toskanii i Marozja, nawet jako matka papieża, zdawała sobie sprawę z kruchości swej kobiecej pozycji w mieście. Kolejny jej wybór padł na przyrodniego brata zmarłego małżonka – niedawnego wroga, a obecnie potencjalnego sprzymierzeńca – króla Italii Hugona z Arles. W sformalizowaniu tego związku pomagał Marozji jej syn papież, gdyż w świetle prawa ślub taki uważany był za kazirodczy. I tak w marcu 932 roku czterdziestoletnia matrona wyczekiwała niecierpliwie swej kolejnej podpory życiowej, która wjechała do miasta z zastępem wojska, po czym doszło do ślubu. W tym momencie wydawać się mogło, że wszystko sprzyja Marozji, teraz królowej Italii, i że jedynie krok dzieli ją od cesarskiej korony dla niej i jej nowo poślubionego męża, którą bez przeszkód nałożyłby im na głowy jej syn Jan XI. Nastąpił jednak nieoczekiwany zwrot akcji i na scenie historii pojawił się jej młodszy syn i brat papieża – Alberyk II. Miesiąc po ślubie, na bankiecie, urządzonym w zamku św. Anioła, doszło do kłótni między mężem Marozji a jej młodszym synem. Gdy ten drugi, spoliczkowany przez Hugona, opuścił Rzym, nikt nie zdawał sobie sprawy z powagi sytuacji. Dostrzeżona została dopiero, gdy Alberyk II, na czele zbrojnych oddziałów, powrócił do miasta, tym razem z okrzykiem na ustach (według Liutpranda z Cremony), iż należy położyć kres rządom ladacznic. Jego słowa odnosić się miały zarówno do jego matki, jak i do ciotki, Teodory Młodszej. Przerażony Hugo z Arles uciekł, a Marozja pozostała, wierząc zapewne, że rodzinny spór uda się rozwikłać. Jakież musiało być jej zdumienie, gdy syn przybył do niej z konkretnym planem. Została uwięziona i zamknięta w klasztorze, z którego już nigdy nie udało się jej wydostać mimo zbrojnych prób, jakie podejmował jej mąż. Dwa razy oblegał mury miasta i dwa razy musiał od nich odstąpić. Nie pomógł też Marozji syn papież – Jan XI, przetrzymywany na Lateranie i ubezwłasnowolniony przez własnego brata, który stał się de facto prawdziwym władcą Rzymu na kolejne ćwierć wieku.
Marozja umarła w zapomnieniu i osamotnieniu w 936 (?) roku. Pochowana została w Rzymie, w nieistniejącym dziś klasztorze San Ciriaco przy via Lata. Jej plany kontynuowania polityki ojca, a tym samym panowania w mieście nad Tybrem, podjął jej syn Alberyk II, a później jej wnuk papież Jan XII. I to on i jego sprzymierzeńcy staną się tak naprawdę wrogami Ottona I, którego będzie wspierał jego skuteczny propagandzista Liutprand z Cremony. Legendy na temat Marozji powstawały jednak nadal. Jedna z nich – o dość szczególnym wydźwięku moralnym – zrodziła się na cesarskim dworze Ottonów. Według niej Marozja, skazana na więzienie, dogorywała w nim jako staruszka przez dziesięciolecia. Dopiero papież Jan XV (985–996) ulitował się nad nią w dość osobliwy sposób. Wysłał do niej biskupa, by wypędził z niej szatana, który wciąż ponoć władał duszą około dziewięćdziesięcioczteroletniej kobiety. Dopiero wtedy zdecydowano się na jej stracenie. Dzień przed śmiercią Marozję odwiedził, wówczas sześcioletni, wnuk wielkiego Ottona I i późniejszy cesarz Otto III. Pragnął ujrzeć ponoć kobietę, która była kochanką jednego papieża, matką drugiego, ciotką jeszcze jednego i babką kolejnego. Po odczytaniu wyroku, który wyliczał wszystkie jej winy, jak i te jej syna i wnuka, do sali wszedł kat i poduszką udusił Marozję. W ten oto sposób sprawiedliwości stało się zadość.
Dla Kościoła, ale też jego krytyków Marozja stała się ucieleśnieniem zła, a wymieniane razem z jej imieniem słowo pornokracja, czyli rządy nierządnic, wzmagało jeszcze posmak hańby, jaką okryła Kościół.
Nawet jeśli nie była uosobieniem cnót i nawet jeśli doprowadziła do zamordowania papieża Jana X (na co nie ma bezpośrednich dowodów), trudno nie zauważyć, że jej zachowanie nie różniło się od tego, które praktykowano w świecie męskim. Niemniej fakt, że była kobietą, dodawał całej sytuacji znamion wyjątkowego grzechu, a jej wciąż podkreślana seksualność nosiła znamiona diaboliczności, co niejako usprawiedliwiało bezwolnych mężczyzn – jej ofiary. Nie zapominajmy jednak, że znamy ją z przekazu pełnego oszczerstw, jak również plotek bez pokrycia, które dziś traktowane są jak źródła historyczne.
Ale po Marozji pozostało coś jeszcze. Jak twierdzą niektórzy badacze (np. Edward Gibbon), to jej postać zrodziła legendę o papieżycy Joannie, która przez stulecia żyła w wyobraźni ludzi średniowiecza, a także kolejnych epok. Była ona emanacją głębokiego przekonania, że kobieta nie może zajmować pozycji wiodącej w męskim świecie, a przede wszystkim stać nad papieżami i rządzić ponad ich głowami.