I tak plac ten przetrwał aż do XIII wieku, gdy zainteresowali się nim przedstawiciele rodu Orsini, budując na jednej z jego pierzei rząd swoich domostw. Nadal dominowały tu jednak trawy, aż w 1456 roku o miejscu tym przypomnieli sobie papieże. Nielicująca ze splendorem centrum chrześcijańskiego świata łąka, łagodnie opadająca w stronę Tybru, za papieża Kaliksta III połączona została z siatką pobliskich ulic, doprowadzono tu wodę, a wokół obszernego placu zaczęły powstawać domostwa i warsztaty rzemieślnicze. Znaczącym wydarzeniem była budowa Ponte Sisto (1573) – mostu na Tybrze, który stał się istotnym elementem traktu pielgrzymkowego prowadzącego z Trastevere przez via Banchi Vecchi aż do bazyliki San Pietro in Vaticano. Dwa razy w tygodniu odbywał się tu targ konny, a poza tym na coraz bardziej ludnym placu odczytywano ważne informacje i ogłoszenia publiczne oraz karano przestępców. Nie sprzedawano jeszcze warzyw i kwiatów, lecz wyroby rzemieślników z pobliskich warsztatów. Skąd o nich wiemy? Do dziś przylegające ulice mają ich w swoich nazwach – kuszników (via dei Balestrari), sprzedawców waliz i kufrów (via dei Baullari), kapeluszników (via dei Cappellari), szwaczy (via dei Giubbonari), a także rzeźników (via dei Beccai) czy ślusarzy (via dei Chiavari).
Miejsce to, o turystyczno-pielgrzymkowym charakterze, szybko zaczęło być też cenione na rynku nieruchomości. Przy placu oraz w sąsiadujących z nim zaułkach powstawały tawerny i zajazdy o wdzięcznych nazwach „Della Neve”, „Della Luna”, „Dell’Angelo”, „Della Scala”, ale też nieodzowne domy schadzek i uciech. To tu pod koniec XV wieku, pod numerem 11–14 (na rogu z vicolo del Gallo), kardynał Borgia kupił nieruchomość dla swej metresy Vanozzy Cattanei i to tu urodziły się i wychowywały dzieci przyszłego papieża Aleksandra VI. Po jego śmierci Vanozza pozostała w tym miejscu, dokupiła posiadłość przy tej samej ulicy i prowadziła zakład gastronomiczny o nazwie „Albergo della Vacca” (Zajazd pod Krową), o czym do dziś zaświadcza umieszczony na licu kamienicy herb (kompilacja herbu Borgiów i herbu Carla Canale – trzeciego męża Vanozzy). Dobrze prosperujący lokal podstarzała papieska metresa przekazała Kościołowi w zamian za trzy msze rocznie (na okres nieokreślony) – jedną za siebie, a pozostałe za swoich dwóch mężów.
Aby miejscu nadać bardziej reprezentacyjny charakter, w 1595 roku na środku placu ustawiono fontannę zaprojektowaną przez cenionego architekta Giacomo della Portę. Położony poniżej poziomu nawierzchni basen, zdobiony po bokach rzeźbami czterech delfinów, wieńczyła u góry owalna misa. Pięć lat później fontanna była świadkiem najsławniejszej w dziejach miasta kaźni. W centralnym punkcie placu dokonał żywota Giordano Bruno, a przed nim inni wrogowie Kościoła, jak choćby franciszkański teolog Giovanni Buzio (znany jako Giovanni Mollio) i jego uczeń Teodoro Teodori, w 1553 roku uznani za heretyków i skazani na powieszenie i spalenie. Inny heretyk, teolog i uczony Marco Antonio de Dominis, nie doczekał stosu tylko dlatego, że zmarł w rzymskim więzieniu. Uroczyście spalono tu natomiast, w 1624 roku, jego pisma. Palenie na stosie odbywało się z zachowaniem wszystkich związanych z tym aktem obrządków, między innymi procesji, w której uczestniczyli śpiewający pieśni zakapturzeni bracia (członkowie stowarzyszeń zajmujących się następnie grzebaniem skazańców), oddział żołnierzy i oczywiście nieodzowni gapie, ku których przestrodze cały ten długi spektakl inscenizowano. Umieszczonemu na podwyższeniu osądzonemu towarzyszył również zakapturzony kat i jego pomocnik oraz ksiądz odprawiający modły i namawiający czekającego na egzekucję do skruchy. Nie było to jedyne miejsce straceń w Rzymie. W innych jego rejonach (Piazza del Popolo, Piazza Navona, most Sant’Angelo) wymierzano inne kary – wieszano i ścinano (tak karano wysoko urodzonych), a często też ćwiartowano ciało i rozmieszczano jego członki w różnych częściach miasta, w tym na Campo de’Fiori. Plac nie tylko okazjonalnie był scenerią śmierci, stanowił też miejsce, gdzie regularnie wymierzano lżejsze kary. Na stałe zamontowane tu było bowiem tzw. wahadło (wysoki słup z długim sznurem), dyscyplinujące przede wszystkim nieuczciwych handlarzy. Kara polegała na wiązaniu nadgarstków winowajcy z tyłu ciała i podciąganiu go za nie do góry, a następnie spuszczaniu w dół, często w sposób gwałtowny, co powodowało nie tylko niewyobrażalny ból, ale prowadziło też do zrywania mięśni i więzadeł. Aby spotęgować torturę, do stóp skazańca mocowano ciężarki. Tego typu wydarzenia, o edukacyjnym charakterze, również cieszyły się zainteresowaniem gapiów żądnych silnych wrażeń albo po prostu wymierzenia odpowiednio surowej kary. Ta z użyciem wahadła nazywana była „męką sznura” (il tormento della corda) i do dziś przypomina o niej ulica o nazwie via della Corda (ulica Sznura), która wychodziła bezpośrednio na to narzędzie tortur.
Wgląd w życie placu daje nam Giuseppe Vasi – znakomity rytownik, a zarazem portrecista miasta, dokumentujący jego wygląd w 1752 roku. Na jednej z jego rycin dojrzymy wspomniany wyciąg i znajdującą się nieopodal fontannę, która ma teraz zmienioną formę. Aby zabezpieczyć ją przed zaśmiecaniem, przykryto ją czaszą z trawertynu (1622), nadając jej wyśmiewaną przez rzymian formę teryny, czyli owalnego naczynia na zupę (fontana della Terrina). Na rycinie Vasiego na placu właśnie odbywa się targ koni, paszy i ziarna dla nich. Nie mogło zabraknąć też kuchni ulicznych gotowych ugościć zgłodniałych przybyłych, którym najwyraźniej sąsiedztwo „wahadła” nie odbierało apetytu.
Pod koniec XVIII wieku pal ze sznurem zniknął z placu, ale dopiero rok 1869 przyniósł prawdziwy przełom. Na Campo de’Fiori przeniesiono targ kwiatowy, warzywny i owocowy, do tej pory odbywający się na Piazza Navona; zniknął stąd natomiast targ koński. Od tej pory przez sześć dni w tygodniu, do południa, plac pokrywają stragany z zieleniną i kwiatami. Ale Campo de‘Fiori kojarzy się też z powstałym w 1889 roku pomnikiem Giordana Bruna, usytuowanym w miejscu stosu, na którym „wywrotowy” uczony spłonął. Budzący niechęć Kościoła, zakapturzony i posępny heretyk ze spiżu stał się problemem wielkiej wagi, a historia jego powstania odbiła się szerokim echem wśród mieszkańców Wiecznego Miasta. Przez dziesięciolecia pomnik był kością niezgody pomiędzy papieżem a świeckimi władzami Rzymu i państwa włoskiego. Ostatecznie dzięki Benito Mussoliniemu pozostał w tym miejscu. Ale ustawienie pomnika spowodowało zmianę wizerunku samego placu. Konsekwencją był demontaż fontanny Giacomo della Porty. Ostatecznie umieszczono ją przed kościołem Santa Maria in Vallicella, jednak po jakimś czasie pojawiła się na placu ponownie, tyle że w postaci kopii. Wzniesiono ją tym razem na jednym z krótszych jego boków, na wprost spoglądającego na nią Giordana Bruna. Powrócono do projektu della Porty, zmieniając jednak i podwyższając dolny basen fontanny.
Dziś plac, który okalają zdecydowanie niepozorne, dość chaotyczne budowle, ma dwa oblicza. Jedno dzienne – gdy zastawiony wszelkiej maści straganami (już nie tylko kwiatowymi i warzywnymi) oferuje turystom moment wytchnienia w przekonaniu, że znajdują się w jednym z najbardziej klimatycznych punktów w mieście. Piramidy sezonowych owoców, sterty czosnku i cebuli i nieodzowne w rzymskiej kuchni karczochy, zgrabnie pozbawiane niejadalnych liści szybkimi cięciami noża i wrzucane do wody z cytryną, aby nie straciły barwy, piętrzą się obok wielkich kawałów parmezanu, naczyń pełnych kolorowych oliwek, pesto i marynat, donośnie zachwalanych przez sprzedawców. Kramy uginające się pod płatami tuńczyka i frutti di mare sąsiadują z chińskimi wyrobami wszelkiego asortymentu, dowodząc tym samym, że tak jak przed wiekami plac szybko dostosowuje się do potrzeb klientów. Wszystko to daje wrażenie uczestnictwa w wielowiekowym, rzymskim rytuale. A nad całością góruje ledwie widoczny zza wysokich parasoli Giordano Bruno, nieodparcie przywołujący na myśl wiersz Czesława Miłosza pt. Campo di Fiori, którego tekst znajdziemy na jednej z eksponowanych na placu tablic (na rogu via dei Giubbonari). W 2015 roku umieszczono ją w tym miejscu ponownie, po tym jak została zniszczona przez wandali…, co też ma symboliczny wymiar.
Drugie oblicze placu odsłania noc, gdy młodzi z butelkami piwa okupują schody pomnika, uliczni handlarze o egzotycznych rysach oferują błyszczącą, plastikową tandetę, a siedzący w rozłożystych ogródkach turyści spijają drinki lub konsumują turystyczne menu, upajając się hałaśliwą atmosferą tego miejsca. Tak zapewne postrzegał je też Miłosz, choć w czasie gdy tu przebywał, nie stanowiło ono jeszcze turystycznego serca miasta. Niemniej już wtedy plac wydał się poecie ogniskiem życia i śmierci jednocześnie.
Jest jeszcze jedna pora, być może najbardziej fascynująca, gdy plac na krótko odsłania trzecie ze swych oblicz: to ten czas, kiedy sprzedawcy jeszcze nie zaczęli rozkładać swych straganów, a nad pustym targowiskiem w szarym poranku góruje posępny dominikanin ze spiżu, przypominając o sobie i o stosie, na którym spłonął zimnego lutowego poranka 1600 roku. W kwietniu 1943 roku rozpoczęło się w warszawskim getcie skazane na klęskę powstanie – zza muru przyglądał się mu lud Warszawy, zapewne zajęty swoim własnym życiem, tak jak rzymianie 343 lata wcześniej.
Drugie oblicze placu odsłania noc, gdy młodzi z butelkami piwa okupują schody pomnika, uliczni handlarze o egzotycznych rysach oferują błyszczącą, plastikową tandetę, a siedzący w rozłożystych ogródkach turyści spijają drinki lub konsumują turystyczne menu, upajając się hałaśliwą atmosferą tego miejsca. Tak zapewne postrzegał je też Miłosz, choć w czasie gdy tu przebywał, nie stanowiło ono jeszcze turystycznego serca miasta. Niemniej już wtedy plac wydał się poecie ogniskiem życia i śmierci jednocześnie.
Jest jeszcze jedna pora, być może najbardziej fascynująca, gdy plac na krótko odsłania trzecie ze swych oblicz: to ten czas, kiedy sprzedawcy jeszcze nie zaczęli rozkładać swych straganów, a nad pustym targowiskiem w szarym poranku góruje posępny dominikanin ze spiżu, przypominając o sobie i o stosie, na którym spłonął zimnego lutowego poranka 1600 roku. W kwietniu 1943 roku rozpoczęło się w warszawskim getcie skazane na klęskę powstanie – zza muru przyglądał się mu lud Warszawy, zapewne zajęty swoim własnym życiem, tak jak rzymianie 343 lata wcześniej.
W Rzymie na Campo di Fiori
Kosze oliwek i cytryn,
Bruk opryskany winem
I odłamkami kwiatów.
Różowe owoce morza
Sypią na stoły przekupnie,
Naręcza ciemnych winogron
Padają na puch brzoskwini.
Tu na tym właśnie placu
Spalono Giordana Bruna,
Kat płomień stosu zażegnął
W kole ciekawej gawiedzi.
A ledwo płomień przygasnął,
Znów pełne były tawerny,
Kosze oliwek i cytryn
Nieśli przekupnie na głowach.
...................................................
Czesław Miłosz, Campo di Fiori, Wielkanoc 1943
Jeśli spodobał Ci się ten artykuł, możesz pomóc nam w dalszej pracy, wspierając portal roma-nonpertutti w konkretny sposób — udostępniając newslettery i przekazując niewielkie kwoty. One pomogą nam w dalszej pracy.
Możesz dokonać wpłat jednorazowo na konto:
Barbara Kokoska
62 1160 2202 0000 0002 3744 2108
albo wspierać nas regularnie za pomocą Patonite.pl (lewy dolny róg)
Bardzo to cenimy i Dziękujemy.