Przedstawienie triumfującego Dawida z głową Goliata to jeden z najbardziej popularnych motywów w sztuce doby baroku. Caravaggio malował go wcześniej już dwa razy. Ten trzeci obraz to jego ostatnia próba zmierzenia się z tematem, a zarazem jedno z ostatnich płócien w dorobku artysty. Ukazuje biblijnego Dawida prezentującego po wygranej walce z wodzem Filistynów Goliatem jego odciętą głowę, którą następnie zaniesie do Jerozolimy. Zwycięstwo nad dobrze uzbrojonym, odważnym, silnym i mierzącym około trzech metrów gigantem pozwoli mu zasiąść na tronie i stać się przywódcą Izraelitów. Przypomnijmy tę historię.
Przed walką, do jakiej ma dojść między Dawidem a Goliatem, młody pasterz odrzuca zbroję proponowaną mu przez króla Hebrajczyków, Saula. Uzbrojony jedynie w wiarę w Bożą opatrzność, silną wolę, pokorę, pasterską procę i worek z kamieniami, którymi do tej pory ochraniał swą trzodę, staje na wprost niezwyciężonego wodza i zabija go wymierzonym z procy kamieniem, raniąc go w czoło. Następnie podbiega i mieczem należącym do pokonanego odcina mu głowę. Walkę, w której był skazany na porażkę, wygrywa. Ten niepozorny młodzieniec czystej myśli i wielkiego serca staje się bohaterem i zabójcą w jednym. I tę scenę ukazuje nam Caravaggio. Smutny wzrok i zaciśnięte usta Dawida w żaden sposób nie wskazują, że patrzymy na triumfatora. Nie ma on w sobie nic z chełpliwego zwycięscy – spoglądając na głowę pokonanego rywala, wydaje się zmieszany, może zawstydzony, a na pewno pełen współczucia. Strugi krwi spływają z niej jak z zarżniętego zwierzęcia, jedno oko wydaje się jeszcze żywe, drugie jest zgaszone, a szeroko otwarte usta zdają się krzyczeć. Scena jest przejmująca, koszmarnie realistyczna. Czujemy jednak, że oto na naszych oczach dokonał się sprawiedliwy, boży wyrok. Dawid staje się prefiguracją Chrystusa przezwyciężającego grzech, ale bez poczucia triumfu, za to być może z refleksją, że grzech jest nieodłączną częścią ludzkiego życia. Przypomnijmy, że Jahwe obiecał Dawidowi, że jego ród wyda potomka, który zasiądzie na tronie na zawsze – i będzie nim Jezus.
Obraz, podobnie jak wszystkie dzieła z końcowego okresu twórczości Caravaggia, jest niesamowicie surowy, ma zawężoną paletę barw i kompozycję statyczną, jakby zamrożoną w bezruchu, zatrzymaną w kadrze. Światło pada jedynie na część młodzieńczego ciała Dawida i twarz Goliata oraz na stalowe ostrze miecza, na którym widnieje inskrypcja „H-AS OS” – skrót łacińskiego przysłowia Humilitas occidit superbiam (Pokora zabija dumę). Cała reszta tonie w cieniu, a właściwie w przeszywającym mroku. Odbija się od niego jedynie biała koszula Dawida, symbol czystości i niewinności młodego pasterza.
Już siedemnastowieczny biograf Caravaggia Giovanni Pietro Bellori widział w zdeformowanej, naznaczonej śmiertelnym grymasem i przedwczesną starością twarzy Goliata oblicze samego malarza. Utożsamia się on tym samym z butnym, pewnym siebie olbrzymem, który uchodził za niezwyciężonego, a teraz zamienił się jedynie w marne truchło. Na czym polegał grzech Goliata? Czy tylko na bucie? Lud Filistynów, z którego żołnierz ten się wywodził, uważany był przez Hebrajczyków za urągający bogu Jahwe. Ucieleśnione absolutne zło zawsze było w sztuce asocjowane z brzydotą. Ale brzydota Goliata – Caravaggia jest nie tylko odbiciem jego grzeszności, ale najpewniej też fizycznej obolałości. I tu należy cofnąć się do jesieni 1608 roku. Po ucieczce z więzienia na Malcie, w którym Caravaggio znalazł się jako prowodyr bójki z użyciem miecza i sprawca zranienia jednego z rycerzy, mistrz kawalerów maltańskich nakazał jego poszukiwanie i malarz musiał liczyć się z pojmaniem a może i czekającą go śmiercią. Uciekł na Sycylię i tam podróżował z jednego miasta do drugiego, drżąc o swoje życie. Zdobywał zlecenia, ale każdy dzień wypełniony był strachem. Jak relacjonuje Bellori, malarz nie rozbierał się na noc, spał z mieczem u boku, aby w każdej chwili móc się bronić. To był czas osaczenia, w którym życie stało się utrapieniem i trudną do zniesienia udręką. W tej sytuacji Rzym wydawał się Caravaggiowi miejscem najbardziej upragnionym, jedynym, w którym mógł zaznać spokoju. Jednak organizowane już od pewnego czasu przez admiratorów jego twórczości – rody Colonna, Gonzaga, Doria, na czele z papieskim siostrzeńcem Scipione Borghesem oraz kardynałem Ferdinandem Gonzagą – wsparcie, które owocem miało być papieskie ułaskawienie za ciążące na malarzu zabójstwo Ranuccia Tommasoniego w 1606 roku, wciąż nie przynosiło rezultatów. W końcu artysta zdecydował się na powrót do Neapolu – pierwszej swojej kryjówki po ucieczce z Rzymu. Na chwilę poczuł się bezpiecznie w pałacu swej wiernej protektorki, markizy Sforza Colonna. Zamieszkał w pięknym, otoczonym ogrodami pałacu nad Zatoką Neapolitańską, malował i czekał na papieski dekret. Jednak i tam nie zaznał spokoju. W październiku 1609 roku został napadnięty przez nieznanych sprawców i ciężko pobity. Jak pisał inny biograf artysty, Giovanni Baglione, „twarz miał tak poranioną, że z trudem można było go rozpoznać”. Niektórzy myśleli wręcz, że został zabity. Być może rana na czole i opadnięta powieka Goliata to przypomnienie tego zdarzenia.
Okres rekonwalescencji naznaczony był intensywną pracą. Wtedy też powstał nasz obraz – nad wyraz osobiste dzieło, w którym malarz projektuje wyrok na siebie i własną śmierć. Płótno to wydaje się wielkim okrzykiem rozpaczy wydobywającym się z otwartych ust Goliata. I to właśnie ten krzyk, obolała twarz giganta i jego szpetny wygląd wzbudzają litość i współczucie odmalowujące się na twarzy Dawida.
Czy poczucie własnej grzeszności i przyznanie się do winy może być zadośćuczynieniem za wyrządzone zło? Zapewne nie, ale religia katolicka pozwala na odpuszczenie grzechów nawet największym grzesznikom – i na to liczył osaczony i obolały zbieg Caravaggio. I o tym też jest, jak się wydaje, jego obraz. O wielkiej łasce odpuszczania win. Możemy domniemywać, że takim upokorzonym i wołającym o litość chciał się malarz pokazać papieżowi za pośrednictwem jego siostrzeńca, któremu pragnął wysłać ów spektakularny załącznik do prośby o ułaskawienie. Caravaggio ubiega się o łaskę odpuszczenia grzechów najlepiej, jak umie – za pomocą obrazu, z którego dobywa się wołanie o pomoc. Papież mógłby równie litościwie spojrzeć na Caravaggia, jak na Goliata patrzy Dawid.
Ciekawą analizę obrazu przedstawił profesor Sergio Rossi, który dostrzegł w obrazie Merisiego jego podwójną samoidentyfikację. Malarz miałby utożsamiać się z obydwiema postaciami – pozbawionym grzechu młodzieńcem i starym grzesznikiem Goliatem. W myśl tej interpretacji w zwierciadle własnej duszy (obrazie) artysta poszukuje zarówno boskiego, jak i ziemskiego (papieskiego) przebaczenia. W tym kontekście Dawid ścinający głowę swego alter ego – Goliata – pragnie odkupić swe grzechy. Krzyk giganta jest wołaniem o pietas (miłosierdzie), którym obdarzyć może go Dawid, czyli tak naprawdę on sam. Caravaggio-Dawid ścina głowę Caravaggia-Goliata i oferuje ją papieżowi. Chodzi więc o akt głębokiej ekspiacji, ale też wyparcia się dumy, która całe życie towarzyszyła artyście i prowadziła go do brutalnych i grzesznych czynów. Niewątpliwie cierpi i oprawca, i ofiara, i choć cierpienie to ma różne natężenie, obu dosięga egzystencjalna tragedia. Wskazuje na to także, tak ważna w twórczości Caravaggia, gra światłocienia w obrazie. Obie sylwetki spowija w równej mierze silne światło, symbolizujące zbawienie, i mrok – symbolizujący grzech. Nie mamy tu więc czarnego i białego charakteru, jak mogłoby się wydawać z lektury opowieści biblijnej.
Oprócz ekspiacji za popełnione grzechy i rozliczenia z naznaczonym gwałtownością życiem obraz Caravaggia można też odczytywać jako wyraz panicznego lęku przed dekapitacją, jaki mógł nękać chorego i zmęczonego artystę. Ale może to być też tylko sarkastyczny żart, w którym projektuje on własną śmierć.
Kompozycja ta, podobnie jak wiele innych dzieł Caravaggia, może być odczytywana w rozmaity sposób, gdyż nasycona jest, jak wszystkie prace mistrza, wielką ambiwalencją. I to stanowi o potędze jego sztuki. Każde jego płótno stawało się wielowątkową księgą o dwuznacznych zabarwieniach, często sprzecznych z konwenansem społecznym, obyczajowością, tradycją i nauką Kościoła. I dlatego wciąż fascynuje.
Śmierć spotkała Michelangela Merisiego kilka miesięcy po namalowaniu obrazu. Ufny w opatrzność boską i papieską łaskę, udał się on w lipcu 1610 roku statkiem do upragnionego Rzymu. Zmarł w drodze w tajemniczych okolicznościach.
Płótno ostatecznie dotarło do kardynała Borghesego i znalazło godne miejsce pośród innych dzieł Caravaggia w jego galerii, skąd ścięta głowa Goliata krzyczy do nas nieprzerwanie.
Dawid z głową Goliata, Caravaggio (Michelangelo Merisi), 1609–1610, 125 × 101 cm, Galleria Borghese