Kościół San Stefano Rotondo – dom Boży światłem i cierpieniem nasączony

San Stefano Rotondo, średniowieczna fasada kościoła

San Stefano Rotondo, średniowieczna fasada kościoła

Kierując się w bok od via San Stefano Rotondo, wchodzimy przez starą bramę na dziedziniec, na którym panuje na ogół cisza, zagłuszana od czasu do czasu jedynie śpiewem ptaków. Gdyby nie stojące tutaj samochody, można by pomyśleć, że udało nam się cofnąć w czasie o wiele wieków. Schowany za murem budynek nie rzuca się w oczy i nie zna tłumu tłoczących się do niego turystów. Jego prosta, poprzedzona kolumnadą fasada nie zapowiada też wnętrza oryginalnego, wręcz idealnie pięknego.

San Stefano Rotondo, średniowieczna fasada kościoła
San Stefano Rotondo, wejście na dziedziniec kościoła
San Stefano Rotondo, wnętrze kościoła
San Stefano Rotondo
San Stefano Rotondo, sklepienie świątyni
San Stefano Rotondo, plan pierwotnego założenia, zdj. Wikipedia
San Stefano Rotondo, wnętrze kościoła
San Stefano Rotondo, wnętrze kościoła
San Stefano Rotondo, widok kaplicy śś. Prymusa i Felicjana
San Stefano Rotondo, mozaika w absydzie z przedstawieniem śś. Prymusa i Felicjana, poniżej freski z końca XVI w.
San Stefano Rotondo, freski Pomarancia ukazujące  męczeństwo pierwszych chrześcijan
San Stefano Rotondo, wnętrze kościoła
San Stefano Rotondo, cykl martyrologiczny z 1582 r.
San Stefano Rotondo, sceny męczeństwa śś. Prymusa i Felicjana, Antonio Tempesta
San Stefano Rotondo, fresk ze sceną męczeństwa św. Łucji, św. Eufemii i innych, Pomarancio
San Stefano Rotondo, fresk ze sceną męczeństwa św. Wawrzyńca, Pomarancio
San Stefano Rotondo, freski ze scenami kaźni pierwszych chrześcijan, Pomarancio
San Stefano Rotondo, fresk ze sceną męczeństwa śś. Jana, Pawła, Artemiusa, Bibiany i innych, Pomarancio
San Stefano Rotondo, fresk ze sceną ukamienowania św. Szczepana, Pomarancio
San Stefano Rotondo, mozaika w absydzie z przedstawieniem śś. Prymusa i Felicjana, VII w.
San Stefano Rotondo, mozaika w absydzie z przedstawieniem św. Felicjana

Kierując się w bok od via San Stefano Rotondo, wchodzimy przez starą bramę na dziedziniec, na którym panuje na ogół cisza, zagłuszana od czasu do czasu jedynie śpiewem ptaków. Gdyby nie stojące tutaj samochody, można by pomyśleć, że udało nam się cofnąć w czasie o wiele wieków. Schowany za murem budynek nie rzuca się w oczy i nie zna tłumu tłoczących się do niego turystów. Jego prosta, poprzedzona kolumnadą fasada nie zapowiada też wnętrza oryginalnego, wręcz idealnie pięknego.

      Wejście na dziedziniec kościoła San Stefano Rotondo

O specyfice tego kościoła nie decyduje monumentalność proporcji czy dekoracja, ale… zadziwiająca gra światła i cienia połączona z niespotykanym rozplanowaniem wnętrza. Choć dziś zredukowana w porównaniu do pierwotnego założenia, budowla wciąż robi wielkie wrażenie. Znalazłszy się w środku, stajemy zamknięci w kręgu kolumn, w przestrzeni, w której oko nie znajduje oparcia. Nasz wzrok nigdzie nie zmierza, ale krąży, z wolna unosząc się w górę do partii tamburu i powtarzających się otworów okiennych. Pomimo zamurowania znacznej liczby okien przestrzeń kościoła tonie w świetle, które wypełnia ją prawdziwie radosną atmosferą. Właśnie tu można poczuć, że wnętrze to jest domem Boga, emanującego jasnością i wiecznym blaskiem.

Początkowo w miejscu tym znajdowały się koszary rzymskiej cesarskiej tajnej policji. Aż do IV wieku mieściło się tu też mitreum. W tym zapewne czasie budowla popadła w ruinę, przygotowując fundament dla wzniesionego tu w pierwszej połowie V wieku kościoła – stanął na planie koła o niebagatelnej średnicy prawie 66 metrów. Nie wiemy, kto był jego fundatorem. Jedni dopatrują się między innymi fundacji biskupa Rzymu Hilarego, inni cesarza Walentyniana III. Tak czy inaczej, budowla została poświęcona między rokiem 468 i 483 przez papieża SymplicjuszaPierwotnie wyglądała imponująco – trzy rzędy kolumn dzieliły przestrzeń wnętrza na trzy niezależne kręgi. Ten środkowy był najwyższy, daleko wystający ponad dach kręgu następnego i przepruty u samej góry gęstym rzędem okien wpuszczających snopy światła. Następny krąg okien nie posiadał, miał za to rząd kolumn, które wychodziły na coś w rodzaju półokrągłego obejścia (dziś jest zamurowane), otwierającego się na trzeci krąg kolumn (już nieistniejących). Te ostatecznie zamykała zewnętrzna ściana.  Ale jakby tego było jeszcze mało, w kręgi te wpisano plan krzyża greckiego, a na końcach jego czterech ramion umieszczono wystające ponad drugi i trzeci krąg wypusty – kaplice. Do świątyni prowadziło kiedyś osiem wejść, które w doskonały sposób regulowały strumień napływających tu ludzi. Tworząc tę budowlę, nawiązano bezpośrednio do cesarskich mauzoleów, pogańskich świątyń, ale przede wszystkim do obiektu, który w całym ówczesnym świecie cieszył się największą estymą – do świątyni Grobu Pańskiego w Jerozolimie.

      Kościół San Stefano Rotondo, fresk ze sceną
      męczeństwa św. Łucji, św. Eufemii i innych,
      Pomarancio


W VI stuleciu kościół ozdobiono mozaikami – ich mieniąca się powłoka rozświetliła sklepienie obejścia, kaplice i zwieńczenie budowli. Ten blask i splendor w daleki sposób przypomina jedyna zachowana z tamtego czasu kaplica – Prymusa i Felicjana. Ziemskie szczątki tych świętych – ofiar prześladowań z czasów cesarza Dioklecjana – zostały tu przeniesione z katakumb przez papieża Teodora I, co było doniosłym wydarzeniem – pierwszą oficjalną translacją zwłok z miejsca pochówku do kościoła. Proceder ten, do tej pory zdecydowanie odrzucany przez papieży, stał się odtąd zjawiskiem masowym. Papież dokonał dobrego wyboru, nie tylko dla kościoła, ale dla całej społeczności chrześcijańskiej, która w tym momencie odkryła w sobie nieprzeparte pragnienie tłumnego pielgrzymowania do świątyń przechowujących relikwie męczenników (kult męczenników). To właśnie z powodu świętych Prymusa i Felicjana (a nie św. Szczepana) przybywali tu w zamierzchłych czasach wierni, odwiedzający Wieczne Miasto. Poświęcona im kaplica, zdobiona freskami z połowy VII wieku, wprowadza nas w intymną aurę sztuki tego okresu.  W niszy widzimy dwóch odzianych w tuniki świętych męczenników o płasko potraktowanych sylwetkach i pięknie modelowanych twarzach. W ręce trzymają zwoje, jeden z nich jest starszy, drugi młodszy. Adorują wznoszący się między nimi, zwieńczony podobizną Chrystusa (w okrągłym medalionie) krzyż – taki, jaki cesarz Konstantyn Wielki nakazał ustawić na wzgórzu Golgoty w Jerozolimie. Nad nim widnieje półokrąg z gwiazdami i wyłaniającą się ręką boską, podającą Chrystusowi koronę. Złote tło niszy i kwiaty o czerwonych pączkach u stóp świętych mają sugerować ich rajską chwałę. Męka świętych, odniesienie do ukrzyżowania Zbawiciela, jego wyniesienie niebiańskie i wieczna chwała w raju – wszystko to zostało tu powiedziane w kilku tylko obrazach w sposób prosty i szczery. Język tej mozaiki nie zagubił się w gąszczu szczegółów, skupiając się na najistotniejszych momentach życia chrześcijanina, delikatnie wprowadzając go w wielką tajemnicę wiary.

W miarę upływu czasu kościół zaczął popadać w ruinę. Ostateczny cios zadali mu Normanowie w XI wieku. Został wprawdzie odbudowany, ale już w skromniejszej formie – pomniejszony o zewnętrzny krąg. Dobudowano też na wschodzie arkadowy portyk, ten, przez który obecnie wchodzi się do wnętrza.

Stan błogiego uniesienia znika, gdy wzrok zacznie śledzić otaczające nas ściany z freskami Niccolò Circignaniego, artysty znanego pod wdzięcznym przezwiskiem Pomarancio, tego samego, którego Caravaggio publicznie obraził, odmawiając mu wszelkiego talentu malarskiego, a który pod koniec XVI wieku wraz z Matteo da Siena ozdobił tutejszy kościół 34 scenami męczeństwa pierwszych chrześcijan.  Obok nich inny artysta tego czasu, Antonio Tempesta, wykonał w kaplicy Prymusa i Felicjana (dawnym prezbiterium kościoła) cykl fresków poświęconych życiu i martyrologii dwóch sławionych tam męczenników.  Nie ma nic bardziej kontrastującego ze sobą jak niebiańska architektura tego przybytku i ten brewiarz wszelkiego okrucieństwa. Ciała ćwiartowane, łamane kołem, pozbawiane wnętrzności, przypalane, gotowane, chłostane, maltretowane przy użyciu przeróżnych wyszukanych narzędzi budzą dziś prawdziwą niechęć, wręcz opór oglądającego. Dodatkową informację o katuszach stanowiły inskrypcje wymalowane na towarzyszących malowidłom tablicach, w których dokładnie informowano, za czasów jakiego cesarza dochodziło do prześladowań, kto został na fresku uwieczniony i w jaki sposób umęczony. Dla przykładu na jednej z tablic wyczytamy, że trójka wczesnochrześcijańskich świętych była gotowana w ołowiu z dodatkiem terpentyny i smoły.  Gdyby jakiś niezaznajomiony z arkanami religii katolickiej przybysz z zaświatów wylądował w tym miejscu, byłby chyba pewien, że jest świadkiem kultu, którego głównym credo jest nie miłość bliźniego, ale ludzkie umęczenie.

      Kościół San Stefano Rotondo, mozaika w
      absydzie z przedstawieniem śś. Prymusa
      i Felicjana, poniżej freski z końca XVI w.


Freski stanowiły wyszukany materiał ilustracyjno-propagandowy dla jezuitów, którzy w okresie kontrreformacji w powstałym tu Collegium Germanicum ćwiczyli przyszłych adeptów do nawracania na wiarę katolicką ludności protestanckiej na terenie landów niemieckich. Te malowane okrucieństwa miały im uzmysłowić z jednej strony barbarzyństwo niewiernych, czyli odszczepieńców luterańskich, z drugiej duchowo przygotowywać do poniesienia ofiary podobnej do tej, która stała się udziałem męczenników.  Nazywali się „wyzbytymi strachu wojownikami wiary”, a ich powołaniem było nawet złożenie swego życia na ołtarzu Kościoła. Jednak nadrzędny cel był inny: chodziło o ideologiczne powiązanie ofiar czasów pierwszych chrześcijan z Kościołem rzymskim, który w ten sposób dokumentował swój monopol na wiarę wbrew innym heretyckim odłamom tego czasu. Dzisiaj brzmi to pompatycznie i staroświecko, ale w momencie powstania Collegium, czyli w 1556 roku, nie były to czcze hasła. Reformacja zataczała w Europie coraz szersze kręgi i wydawała się dla Kościoła katolickiego prawdziwą, trudną do powstrzymania plagą. Pożądane były działania planowe, inteligentne i pełne wewnętrznej determinacji. Kuria Rzymska i papież Grzegorz XIII – wpływowy protektor Collegium – powodów reformacji upatrywali w źle kształconym klerze niemieckim, od niego trzeba było więc zacząć. Do Rzymu na szkolenia przybywali z niemieckich miast adepci, którzy wykazać się musieli nie tylko wykształceniem teologicznym, dobrym prowadzeniem, odpowiadającym regułom jezuickim, ale też złożyć deklaracje bezwarunkowego powrotu do Niemiec i szerzenia tam wiary katolickiej. To oni mieli być nową elitą, z nich wywodzili się też tamtejsi biskupi.

W 1580 roku doszło do zjednoczenia Collegium Germanicum z Collegium Hungaricum, którego zadania były podobne, ale dotyczyły terenu Węgier. Od tego czasu instytucja ta, pod nazwą Collegium Germanicum et Hungaricum, ze zmiennymi kolejami losu działa do dzisiaj, a jednym z jej kościołów jest właśnie San Stefano Rotondo.

Wróćmy jednak do patrona kościoła. Oczywiście w tym areopagu malowanych przez Pomarancia cierpiętników nie mogło zabraknąć św. Szczepana, od którego tak naprawdę wszystko się zaczęło. Trzeba przyznać, że historia licznych relikwii Szczepana, które pojawiają się w całym basenie Morza Śródziemnego, nie zachęca do szczegółowych analiz ich proweniencji. Pewne jest jedynie, że Kościół podał oficjalną informację o odnalezieniu grobu Szczepana w Palestynie w roku 415. Natomiast w roku 439 szczątki jego ciała zostały przeniesione do nowego, jemu poświęconego kościoła w Jerozolimie. Informacja o cudownym odnalezieniu relikwii pierwszego męczennika odbiła się szerokim echem w całym ówczesnym świecie chrześcijańskim. Czy dla niego, a właściwie jego relikwii zbudowano kościół na rzymskim wzgórzu Celio? Zapewne, choć nie mamy bezpośrednich informacji na ten temat. Że kult św. Szczepana był w Rzymie popularny w V wieku, świadczyć może powstanie innego, mniejszego, prywatnego kościoła, również jemu poświęconego, tym razem poza murami miasta – San Stefano Protomartire.